Chcieliśmy iść nad morze. Ubrałam siebie, młodego przypilnowałam, by wszystko założył, zrobiłam przekąski, kawę wlałam do termosu, wodę do butelki, spakowałam do plecaka, spakowałam też zapasowe gatki dla latorośli, bluzy dla nas obojga, książkę, koc piknikowy. Telefon włożyłam do małej torebki, którą zawsze mam przy sobie (tam są klucze i portfel), a która wisi na drzwiach przy wyjściu z domu. Założyłam buty, zawiązałam sznurowadła w butach Atreja, ze schowka wyciągnęłam hulajnogę, ustaliłam z synem, które zabawki do piachu zabieramy na plażę i wyszliśmy. Zatrzasnęłam drzwi za sobą i, jak zwykle, chciałam sprawdzić, która jest godzina.I...
I okazało się, że wreszcie nadszedł ten dzień: klucze, pieniądze i telefon zostały w mieszkaniu...
Zamiast na plażę, zrobiliśmy sobie z młodym długą, pieszą wycieczkę przez pół miasta do Mążczyzny do pracy - po klucze i po kasę na bilet autobusowy do domu.